Marketing troski i czułości a Rewolucja Pażdziernikowa

Od jakiegoś czasu słowa „troska” i „czułość” odmieniane są przez wszystkie przypadki i coraz częściej nie dlatego, że chodzi o ich znaczenie, ale zasięgi w mediach społecznościowych. Zastanawiam się, jak nam się udawało funkcjonować przed „odkryciem” troski i czułości. Czułe i troskliwe są kolektywy, języki, relacje, społeczności, praktyki taneczne, akcje artystyczne, komunikaty, spotkania, męskość, polityki i chuj wie co jeszcze. Być może to już czas na troskliwe aranżacje wnętrz i wykończenia mieszkań, czułe oprogramowania i aplikacje, troskliwą konfekcje i sprzęt gospodarstwa domowego, czułe urzędy i więzienia. Dzisiaj, jeśli wydarzenie lub projekt nie ma w nazwie troski lub czułości to nie warto się nim interesować.

Wcześniejsze kolektywy i społeczności zorientowane na dobrostan ludzi i innych nieludzkich istot zamieniły się w sieci troski, jakby wcześniej jej brakowało, albo nie zdawano sobie z niej sprawy, dlatego teraz troska zasługuje na wyszczególnienie i specjalne zaakcentowanie. I mimo że istniejące od dawna queerowo-feministyczne społeczności pełne są wzajemnej troski i czułości, to jednak z jakiegoś powodu wymóg podkreślenia ich zmusza je do podporządkowania im swojej misji, a co za tym idzie równeż retoryki do obowiązującego dyskursu troski i czułości. Dzisiaj, jak coś nie ma w opisie albo przynajmniej w nazwie troski i/lub czułości, to jest podejrzane. Imperatyw troskliwości i czułości jest priorytetem, a jeśli nie jest, to zrób tak, żeby był. Jest gwarantem wrażliwej i aktualnej polityki ruchów (radykalnie) lewicowych. Już sama obecność jednego z tych haseł w manifeście, opisie, instrukcji czy regulaminie, zapewnia nam uwagę i aprobatę większości.

Przykładowo, dotychczasowa, feministyczna i queerowa męskość przestała być już rozpoznawalna a z chaosu definiujących ją kategorii na ratunek przychodzi czułość. Od teraz, wrażliwa męskość, dawno już opisana z wszelkich możliwych perspektyw humanistycznych „studies”, przestaje istnieć na rzecz „czułej męskości”. Czy wnosi to coś do ogromu pracy, jaką wykonał ruch kobiecy na rzecz rozbrojenia tradycyjnej męskości i ponownego jej zdefiniowanie w duchu feministycznym? Nie. Ale jest to łatka, którą mogą nalepić sobie „czuli mężczyźni” na istniejące definicje wrażliwej męskości i w zgrabny sposób przejąć dyskurs feministyczny.

Inkluzywny, akceptujący język przestał już być czytelny. Nagle stał się językiem obcym, niewystarczającym, mało precyzyjnym. Dopiero przetłumaczony na „język troski” rozjaśnia zawiłości dialektyczne tego, co jeszcze przed chwilą było oczywiste. Czy zmieniło się słownictwo? Gramatyka? Składnia? Nie. Zmieniła się etykietka, jak w supermarkecie, gdy ten sam produkt przestaje się sprzedawać.

Czy to jakiś znak czasu? Nie wiem. Czy może rozpaczliwa próba odkrycia nowej ziemi na martwym morzu covidowym? Ciekawe, jak łatwo przyszło nam unieważnić teraźniejszość, powierzchownie wymieniając ją na to samo pod inną nazwą. Pół biedy, jakby to była wymiana etykietek, spoko, znamy to: nie tak wcale dawna aleja Rewolucji Październikowej dzisiaj jest imienia Prymasa Tysiąclecia. Ale tutaj chodzi o coś więcej, o miękki terror troski i czułości. Paradoks? Niekoniecznie. Haczyk polega na tym, że nikt się nie odważy posądzić troski i czułości o przemoc i tym sposobem daje to możliwość nawigowania „starą” górą lodową, a dokładnie jej czubkiem po „nowej” powierzchni. Dlatego tak ważna jest świadomość historyczna bo przecież Prymas Tysiąclecia w żaden z możliwych sposobów nie jest w stanie zastąpić Rewolucji Październikowej. Nawet jakby bardzo chciano. No nie da się. (Łukasz Wójcicki)